Środa, 13 października 2010
z Marcinem do Maćka :-)
- DST 21.89km
- Czas 01:12
- VAVG 18.24km/h
- VMAX 33.48km/h
- Sprzęt Niuniek
- Aktywność Jazda na rowerze
wpis później jak poziom wkurwienia minie.
p.s. wkurwienie nie minęło, ale wpis powstać musi.
a więc umówiłam się z Marcinem, żeby pojechać do Maćka vel Samolota na małe reperowanie Marcinowego speca (już mówiłam, powinna chyba taka kategoria powstać - do Samolota :D). wszystko pięknie ładnie, nawet z roboty się urwałam pół godz wcześniej, żeby zdążyć, bo ostatnimi czasy wiecznie się spóźniałam na umówione rowerowe spotkania... jechaliśmy sobie ścieżką rowerową na Wolskiej... stał sobie taki babsztyl na środku ścieżki i odpalał fajka. chciałam ją minąć z mojej prawej strony i wszystko byłoby pięknie, gdyby akurat w momencie jak ją mijałam, ona nie zrobiła jakiegoś dziwnego ruchu i nie wyciągnęła rak, przez co o nią zahaczyłam kierownicą. no i nie wiem jak leciałam, bo nie pamiętam, ale wylądowałam na dupie, plecach i głowie. dupa boli, plecy uratowane plecakiem w którym była kurtka, przez co było dość miękko (no i c**j, bo plecak przetarty i wygląda jakbym na nim po kostce trochę się sunęła), a głowa uratowana przez kask. centralnie potylicą grzmotnęłam w ziemię. byłam w szoku, to baby nie goniłam, podniosłam się od razu, ale nie mogłam się wyprostować, bo dupa z plecami od uderzenia bolały. baba zwiała. a ja mam już po tylnym błotniku, bo złamany, no i ten plecak jest z dziurą. i to chyba na tyle szkód. nic innego nie zauważyłam. kask cały, jestem w szoku :-)
potem pojechaliśmy do Maćka, speca podreperowaliśmy, reds'ów się napiliśmy, pośmialiśmy się a potem z Marcinem wróciliśmy do domu. oczywiście Marcin zapomniał jednego swojego klucza (bo Marcin ma 2 rowery, a 1 siodło, przez co musi je przekręcać) i właśnie ten klucz był mu bardzo potrzebny, przez co musieliśmy się wrócić.
the end.
jest dzień nstpęny, godzina 11:20, dupa boli jak cholera i szyja też. no ale mam nadzieję że szybko przejdzie :PP
p.s. wkurwienie nie minęło, ale wpis powstać musi.
a więc umówiłam się z Marcinem, żeby pojechać do Maćka vel Samolota na małe reperowanie Marcinowego speca (już mówiłam, powinna chyba taka kategoria powstać - do Samolota :D). wszystko pięknie ładnie, nawet z roboty się urwałam pół godz wcześniej, żeby zdążyć, bo ostatnimi czasy wiecznie się spóźniałam na umówione rowerowe spotkania... jechaliśmy sobie ścieżką rowerową na Wolskiej... stał sobie taki babsztyl na środku ścieżki i odpalał fajka. chciałam ją minąć z mojej prawej strony i wszystko byłoby pięknie, gdyby akurat w momencie jak ją mijałam, ona nie zrobiła jakiegoś dziwnego ruchu i nie wyciągnęła rak, przez co o nią zahaczyłam kierownicą. no i nie wiem jak leciałam, bo nie pamiętam, ale wylądowałam na dupie, plecach i głowie. dupa boli, plecy uratowane plecakiem w którym była kurtka, przez co było dość miękko (no i c**j, bo plecak przetarty i wygląda jakbym na nim po kostce trochę się sunęła), a głowa uratowana przez kask. centralnie potylicą grzmotnęłam w ziemię. byłam w szoku, to baby nie goniłam, podniosłam się od razu, ale nie mogłam się wyprostować, bo dupa z plecami od uderzenia bolały. baba zwiała. a ja mam już po tylnym błotniku, bo złamany, no i ten plecak jest z dziurą. i to chyba na tyle szkód. nic innego nie zauważyłam. kask cały, jestem w szoku :-)
potem pojechaliśmy do Maćka, speca podreperowaliśmy, reds'ów się napiliśmy, pośmialiśmy się a potem z Marcinem wróciliśmy do domu. oczywiście Marcin zapomniał jednego swojego klucza (bo Marcin ma 2 rowery, a 1 siodło, przez co musi je przekręcać) i właśnie ten klucz był mu bardzo potrzebny, przez co musieliśmy się wrócić.
the end.
jest dzień nstpęny, godzina 11:20, dupa boli jak cholera i szyja też. no ale mam nadzieję że szybko przejdzie :PP
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj